Nasza Niezwykła Mama Marianna Siek część 1

Podziel się

Narodziny i rodzeństwo

Dom, gospodarstwo i otoczenie

Dzieciństwo

Rys historyczny

Ojciec

Edukacja Marianny

Choroba Ojca

Trudne dzieciństwo

Panienka i Franek

Narzeczeństwo, ślub i wesele

Małżeństwo

Dom i gospodarstwo

Zbliża się II wojna światowa – rozstanie z Frankiem

Początek II wojny światowej

Pierwszy nalot

Życie toczy się dalej – zagrożenia wojenne

Niemcy w Sieciechowie

Klęska wrześniowa

Śmierć Franka?

Franek żyje

Zaprzysiężenie Franka

Pod okupacją kontyngenty

Franek wolny i znów problem z Niemcami

Wolny znów z rodziną

Oznaki zbliżającego się frontu i Niemcy w Sieciechowie

Łapanki i codzienna praca w polu

Nowe zagrożenie

Zbiórka Plutonu Sieciechowskiego

 

Narodziny i rodzeństwo

Urodziła się w rodzinie chłopskiej w Sieciechowie 01.11.1919 r., z rodziców Antoniny Pachuca z domu Sepiotek (ur. 1896 r.) i ojca Tomasza Pachucy (ur. 09.11.1882 r.). Po niej urodziły się siostra Stasia 02.09.1922 i brat Piotr  04.04.1925.

Dom, gospodarstwo i otoczenie

Rodzice mieli gospodarstwo 8,5 hektara ziemi. Większa cześć to ziemia orna, łąki, 1.5 ha lasu tzw. Biele 0.5 ha. Plac znajdował się na ul. 11 Listopada 100 metrów od Rynku. Dom stał frontem do ulicy, środek domu dzieliła sień, do której można było wejść od ulicy i od podwórka. Z sieni było wejście do pomieszczeń zamieszkałych przez dwie rodziny. Dom był duży, mieszkało w nim dwie rodziny. Dziadkowie mieli lokatora, była to rodzina żydowska, która prowadziła sklep ogólnospożywczy, do którego było wejście od frontu. Gospodyni miała na imię Esta i miała syna. W podwórku kilka metrów od domu była głęboka piwnica, na niej stał spichlerz. Podwórko miało spadek dosyć stromy w kierunku rzeczki Praczki. Tak ją nazywali Sieciechowianie. Na mapach widniała jako Struga Policka. Przed stajnią, oborą i chlewikami była studnia. Za Budynkami inwentarskimi, tuż przed rzeczką stała stodoła z drwalką od południa. W kierunku południowym mieszkał żyd, który miał ubojnię zwierząt. Drugim sąsiadem od północy był Tomasz Witkowski. Przez ulicę stał dom modlitwy żydowskiej tzw. Bóżnica. Obok od południa był dom, w którym mieszkali żydzi i mieli w nim sklep łokciowy. Po tej samej stronie już przy rynku był budynek murowany, w którym mieściła się szkoła podstawowa. Od Rynku odchodziły cztery ulice 11 Listopada,( potocznie zwana Nad Stawem) ul. Kąt, ul, Kozienicka (potocznie zwana Gościńcem)i ul, Paryż. Na początku ul. Paryż ale w Rynku stoi Kościół pod wezwaniem Św. Wawrzyńca. Za kościołem rozlewa się jezioro Czaple, to w tym miejscu wpada rzeczka Praczka. Jezioro oblewa ul. Paryż łukiem i kieruje się w stronę zachodnią aż do drogi łączącej Sieciechów i Łoje. Ulica 11 Listopada prowadzi w kierunku południowym. 100 metrów od posesji Pachucych na rozstaju dróg stoi figurka Matki Bożej. Na wschód od figurki prowadzi droga na Opactwo. Ulice w Sieciechowie były wybrukowane a ulica 11 Listopada miała również wybrukowany chodnik. Dom Ludowy wraz z remizą stał za figurką Matki Boskiej po lewej stronie na ul 11 Listopada, nad rzeką. W niej Ochotnicza Straż Pożarna organizowała zabawy taneczne a Koło Młodzieży PCK wystawiało sztuki teatralne.

Dzieciństwo

W takim to otoczeniu przyszła na świat nasza Mama. Tutaj spędziła swe dziecinne i młodzieńcze lata. Była najstarsza z rodzeństwa, więc gdy rodziły się następne dzieci była pomocna w opiece nad młodszym rodzeństwem. Tak wtedy było w rodzinach, o przedszkolach nikt nie słyszał a na niańkę mogli sobie pozwolić tylko bogaci rolnicy. Od najmłodszych lat rodzice zabierali małe dzieci ze sobą w pole. Większość czasu od wiosny do późnej jesieni spędzali przy pracujących rodzicach. Małe dziecko było kładzione do kobyły uwiązanej do dyszla wozu konnego. ( Kobyła rodzaj hamaka wykonanego z płachty  z płótna lnianego). Starsze pomagały rodzicom a młodsze pilnowały malucha.

Rys historyczny

Wrócę do okresu urodzenia Mamy. Mama urodziła się w czasie gdy Polska powstawała jako suwerenne państwo po 123 latach niewoli. 01. 11. 1918 r. w Warszawie czynnik polityczne ogłosiły powstanie wolnej niepodległej Polski. Był to zarazem koniec wielkiej wojny, która trwała 4 lata. Przez Sieciechów przewalał się dwukrotnie front. To tutaj w 1914 roku trwała duża bitwa o twierdzę Dębin a Sieciechowianie zostali wysiedleni za Wisłę. Za Wisłą przebywali miesiąc i 11 dni. Po powrocie zastali zniszczoną i ograbioną miejscowość, pola poryte przez pociski i przez okopy i schrony. Pogłowie koni bydła i świń zarekwirowane przez wojsko spadło o 50%. Drobiu prawie wcale nie było. Była potworna bieda oraz wiele pracy w uporządkowaniu zagród i pól.

Nowo powstające państwo polskie, prowadziło w dalszych latach wojny, o ustabilizowanie granic państwa z sąsiadami Czechami, Ukraińcami, Niemcami i Litwą. W tym celu potrzebowało mężczyzn. Zarządzono pobór i ochotniczy zaciąg do wojska. Sieciechów się wyludnił z młodych mężczyzn, poszli walczyć o wolny kraj. W Sieciechowie pozostali w podeszłym wieku mężczyźni i kobiety, na które spadł ciężar naprawy zniszczeń, prowadzenia gospodarstw i utrzymanie rodzin.

Na całe szczęście dziadek Tomasz Pachucy, który był żołnierzem rosyjskim w minionej wojnie, dostał się do niewoli był w niej do końca wojny, nie został zmobilizowany do armii polskiej. O dziadku zobacz ( Tomasz Pachucy dziadek po Kądzieli ). Był mężczyzna w domu więc babci było lżej i mogła zajmować się dzieckiem i prowadzeniem domu. W 02.09.1922 r. przychodzi na świat córka Stanisława.

Ojciec

Tomasz Pachucy jak większość mężczyzn sieciechowskich jest brukarzem, dlatego zaczyna wyjeżdżać do sąsiednich województw na roboty brukarskie. Jako człowiek przedsiębiorczy zna świat był w Ameryce w niewoli austriackiej w Czechach, zakłada firmę budowlaną zatrudnia ludzi,  przystępuje do przetargów i wykonuje zlecone pracę. W gospodarstwie domowym Pachucych poprawia się sytuacja ekonomiczna. Do prac ciężkich polowych zatrudniają człowieka, którego wtedy zwano ,,parobkiem’’.

Tomasz Pachucy przed I wojną światową był 5 lat w Ameryce (USA), gdzie ciężko pracował w hucie. Teraz koresponduje z siostrą i szwagrem, którzy tam zostali. Dowiaduje się, że pieniądze, które nadał przed wojną do banku w Warszawie nie przepadły, tylko leżą w banku w Ameryce. Należy przysłać weksle, które miał na te pieniądze i bank prześle pieniądze na podane konto w Polsce. W czasie zawieruchy wojennej trochę tych weksli poginęło ale wiele jeszcze zostało. Tomasz otrzymuje  bardzo dużo pieniędzy jak na tamte czasy, jest najbogatszym człowiekiem w okolicy. Ludzie z dalszej i bliższej okolicy proszą Tomasza o pożyczkę na weksel. W ten sposób rozpożycza wszystkie pieniądze. (Patrz wspomnienia ,,Tomasz Pachucy mój dziadek po kądzieli’’).

Nastaje ogólnoświatowy kryzys ekonomiczny, który zniszczoną niewolą Polskę dotknął bardzo mocno ( 1928-34r). Tomasz traci swoją fortunę, co bardzo przeżywa i nie może się  z tego otrząsnąć. Zaczyna coraz częściej zaglądać do kieliszka, całymi dniami przesiadując w Restauracji u Stanisława Duńca w Rynku.

Edukacja Marianny

Mama chodzi do pobliskiej szkoły i uczy się dobrze. Mieszka prawie w centrów Sieciechowa. Obok znajduje się budynek szkolny Rynek i kościół drugie mieszkanie od niej mieszka kierownik szkoły. Ma dzieci w wieku mamy  jest często w ich domu. Mieszkając w centrum Sieciechowa widzi, słyszy co w miejscowości dzieje się ważnego i ciekawego. O tych wydarzeniach opowiadała gdy byłem małym chłopcem i później. W klasie najlepszą koleżanką jest żydówka Bajła, która mieszka naprzeciwko i ma bogatych rodziców prowadzących sklep łokciowy. Do szkoły Bajła dostaje kanapki  oraz słodkie bułeczki, które oddaje Marysi. Bajła jest garna, tak mówiono na tego kto nie miał apetytu. Chodzą do siebie by się bawić. Gdy Bajła przychodziła do Marysi trafiała nieraz na posiłek który spożywa razem z nami. Mama mówiła, że bardzo jej nasze jedzenie smakowało. Matka Bajły mówiła do  Antosi: „Jak ona chce u was jeść dawajcie jej wszystko, nawet mięso i przetwory mięsne ze świni”. Mięso wieprzowe było dla żydów zabronione.

Choroba Ojca

Dzieciństwo mamy było by może i wesołe, gdyby nie choroba ojca, który przeziębił się i zapadł na zapalenie płuc. Gdyby dbał o siebie, to by się wyleczył, ale alkohol doprowadził do osłabienia organizmu i zapadł na gruźlicę, która coraz bardziej wyniszczała organizm. W domy bardzo mocno się pogorszyło, ponieważ leczenie wymagało finansowania a Tomasz nie mógł brukować (zarabiać) i wykonywać ciężkich prac w gospodarstwie. A pracy w gospodarstwie było bardzo dużo. Żona Antosia nie dawała rady, dlatego córkę Marysię  nie posłała do szkoły. Mama skończyła tylko cztery klasy szkoły podstawowej.

Trudne dzieciństwo

Mając 11 lat razem z swą mamą wykonywały wszystkie prace w gospodarstwie i w polu, które były bardzo ciężkie. Mimo tylu obowiązków związanych praca w domu i polu, znajdowała czas na zabawy z rodzeństwem i rówieśnikami.  Miała ładny i silny głos, dlatego organista Furgo zaprosił ją do kościelnego chóru. Jako najstarsza pośród dzieci organizowała rozrywkę, oraz rożne prace młodszemu rodzeństwu. Gdy mieli ochotę na ryby, mama brała opałkę (eliptyczny kosz z wikliny do noszenia w nim sieczki dla koni) i szła do rzeki, która płynęła tuż za stodoła i łapała  różne ryby, które z pobliskiego jeziora wychodziły na tarło.

Panienka i Franek

Powoli z dziewczynki zaczęła wyrastać na piękną panienkę. Była smukłą, wysoką brunetką o niebieskich oczach oraz pięknie zaczerwienianych policzkach. Zaczęła zwracać na siebie wzrok kawalerki. Koleżanką dorastającej Mani zostaje Helcia Abramczyk, która mieszkała na ul. 11 Listopada niedaleko Wygonu, też zgrabna dziewczyna. Jej mama Antonina, to siostra mego taty Franciszka Sieka, który często ja odwiedzał. Tam pierwszy raz się spotkali Marianna i Franek.  Był wysokim, szczupłym mężczyzną. Był już po wojsku i nie miał rodziców. Ojciec zmarł gdy miał 13 lat a matka jak był w wojsku. Do mamy zalecał się już inny chłopak z Sieciechowa. Zaczęła spotykać się z obydwoma. Wybrała Franka ponieważ był szarmancki i na spotkanie nigdy nie przyszedł bez jakiegoś słodkiego przysmaku. Był też „oblatany”, bo do zawodowej szkoły chodził w Warszawie przez rok a mieszkał w Otwocku u brata Julka  który zabrał go z domu by dać wykształcenie. Brat zmarł i skończyła się edukacja. Wrócił do domu. Matka posłała go do szkoły do Radomia. Edukacja trwała kilka miesięcy, matka nie miała pieniędzy na jego kształcenie. Służył w wojsku w Legionowie. Po wojsku brat Olek Pułka zabrał go do Radomia do pracy w Miejskim Przedsiębiorstwie Komunalnym. Nauczył go wszelkich tajników brukarstwa. W mieście nie tylko brukowano ulice kocimi łbami jak nazywani kamienie otaczaki. Ale place chodniki układano w rożne desenia z kostki granitowej. I to była już bardziej wymagająca praca, trzeba było mieć więcej sprytu i pomyślunku.

Narzeczeństwo, ślub i wesele

Mama i Tata zaczęli na poważnie chodzić ze sobą. Tata postawił dom w 1936 rok, w którym dzisiaj ja (Stefan Siek) mieszkam. Pragnął założyć rodzinę, mieć przy boku kochaną kobietę i planować z nią przyszłość. Taką kobietą była piękna i młoda Mania, jak o niej mówił przez całe swe życie. Myśleli o dacie ślubu ale pogłębiająca się choroba ojca mamy i coraz gorszy jego stan zdrowia utrudniało ustalenie  daty. Nie było wiadomo kiedy ojciec umrze. Leżał bezsilny w łóżku, i gdy wydawało się że sten jest beznadziejny i lada dzień umrze nagle czuł się lepiej i tak to trwało. W końcu wyznaczono datę ślubu na 29. 01. 1937 roku. Na dwa tygodnie przed ślubem przywieziono doktora z Dęblina by zbadał Tomasza. Lekarz stwierdził, że pacjent przeżyje jeszcze kilka tygodni. Wszystko do wesela zostało przygotowane a 22 stycznia 1937 roku Tomasz Pachucy zmarł. Na weselu ludzie się weselą, gra muzyka, są śpiewy, oczepiny, rożne przebierańce i inne swawole. A u nich na weselu był smutek.

Małżeństwo

Tak rozpoczynali wspólne życie, dwie kochające się dusze nie wiedząc co przed nimi, ile jeszcze po drodze czeka ich różnych przygód i niespodzianek. Byli młodzi, nawet na pewno o tym nie myśleli, mieli przecież przed sobą całe życie. Tak się myśli gdy jest się młodym. Z ich namiętnej miłości rodzi im się dziecko, pierworodny syn, jest piękny i zdrowy. Po dwóch miesiącach umiera ich skarb. Ledwie minęła żałoba po ojcu a tu takie nieszczęście są załamani. Mama obwinia się, że to jej wina. Jak wszyscy wtedy przed Bożym Narodzeniem urządziła bielenie mieszkania. Tak wtedy mówiono o malowaniu wapnem ścian mieszkań, robiły to u siebie same gospodynie. Wyziębiła mieszkanie. Malec złapał zapalenie płuc i nic nie pomogło aby go uratować. Przed śmiercią ochrzcili go dając mu imię Marian. Stało się to 29. listopada 1938 roku. W tak krótkim czasie pochowali ojca i syna. Jak na młode małżeństwo, to trochę za dużo los zesłał im przeżyć.

Dom i gospodarstwo

Są młodzi, wszystko jeszcze przed nimi. Polska się rozwijała dynamicznie, pracy dla brukarzy było wiele, przez zaniedbania czasów zaborów, młode państwo próbowało szybko nadrabiać stracone lata. Młodzi „wykańczali” i urządzali dom. Zrobili podłogę w pokoju. Kupili meble do pokoju: szafę trzy drzwiową dębową na wysoki połysk, do tego stół i cztery krzesła, wszystkie meble zakupiono w Dęblinie w sklepie żydowskim. W gospodarstwie pojawiły się kury oraz kupili kilka prosiąt. Tata miał 1,40 hektara ziemi a mama dostał 2 hektary. Uprawiali ziemię, z pomocą koni babci Antosi. Mleko też dostawali od niej bo miała 2 krowy. Pomagali swej mamie w gospodarstwie, można by powiedzieć, że pracowali na tych dwóch gospodarstwach wspólnie.

Zbliża się II wojna światowa – rozstanie z Frankiem

Sielanka trwała krótko, mówiono coraz częściej o wojnie. Niemcy uruchomili propagandę antypolską. Pod koniec sierpnia 1939 roku zarządzono cichą mobilizację młodych roczników mężczyzn do wojska. 29 sierpnia rozklejono plakaty mobilizacyjne następnych roczników. Tata musiał się stawić w przeciągu 24 godz. w jednostce wojskowej w Legionowie. Mama odprowadziła go do stacji kolejowej Zajezierze, skąd pociągiem miał jechać do jednostki. Co to było za czułe i smutne pożegnanie, nie nacieszyli się sobą a tu taka rozłąka. Wojna to nie wyjazd do pracy, z której się wróci za tydzień może dwa. Jechał bronić, swą tak nie dawno wywalczoną z wielkim trudem przez starszych braci ojczyznę, która kosztowała tak wiele wylanej ludzkiej krwi przez poprzednie pokolenie. Mama strasznie przeżywała rozstanie i myślała czy i kiedy Franek wróci z tej wojny. Jej ojciec z I wojny światowej wrócił po 4 latach a kochany Franek? Pociąg odjechał a mama stała na peronie długo wpatrując się w sylwetkę oddalającego się pociągu. Zeszła dopiero z peronu gdy pociąg znikną za mostem na Wiśle. Co przeżywała codziennie i jakie były jej myśli, tego się nigdy nie dowiemy.

Początek II wojny światowej

Pierwszego września 1939 roku Niemcy zdradziecko, bez wypowiedzenia wojny napadły na Polskę. Sieciechowianie śledzili te wiadomości z radia. Bogatsi mieszkańcy miel radia lampowe, kilku miało radia słuchawkowe. Komunikaty głosiły, że wojsko polskie walczy z Niemcami na granicach państwa. Mama myślami była z mężem. Gdzie on teraz jest i czy też jest na linii frontu.

Pierwszy nalot

2 września mama pomagała swojej matce kopać motykami kartofle  na polu zwane Pioski( wtedy nie znano kopaczek konnych do kopania ziemniaków). Pogoda była piękna, świeciło słońce, było ciepło  i niebo bezchmurne. Około południa do ich uszu doszedł jakiś dziwny głos, ni to buczenie ni grzmot, który z każda chwila się potęgował. Zdziwione stanęły i zaczęły słuchać. Głos ten było słychać od zachodu, z każdą chwilą nasilał się. Spojrzały w niebo i zobaczyły wiele punktów na niebie zbitych w gromadę. Punkty cały czas zbliżały się do nich i leciały prosto w ich kierunku. Hałas stawał się coraz potężniejszy. Rozpoznały w tej gromadzie samoloty, które leciały na dużej wysokości i lśniły w słońcu. Gdy przyleciały bliżej, zobaczyły wielkie samoloty z trzema dziobami. Przeraziły się bardzo, co to za maszyny, ponieważ takich nigdy w życiu nie widziały. A przecież mieszkały niedaleko lotniska w Dęblinie i polskie samoloty często latały nad Sieciechowem. Samoloty przelatywały nad nimi w kierunku Dęblina i było ich bardzo dużo. Nagle, gdy były nad budynkami Sieciechowa jeden odłączył się od gromady i coś zgubił. Patrzyły przerażone i jak zahipnotyzowane, obserwując jak ten przedmiot pędzi ku ziemi. I gdy zniknął im za krzakami pobliskiego rowu, zobaczyły słup dymu i potworny huk. Upadły obie wystraszone na ziemię w rządki kartofli. Leżały przez dłuższy czas, aż ustał warkot samolotów. Wtedy usłyszały z kierunku Dęblina wybuchy a ziemia drżała pod nimi. Po jakimś czasie, wstały z ziemi i zobaczyły od strony wschodniej czarne kłęby dymu. Przestraszone przerwały prace i szybko powróciły do domu Antosi (matki). Mama Marianna bała się iść do swojego domu. Była bardzo roztrzęsiona a jej matka ją uspokajała, ponieważ sama przeżyła pierwsza wojnę światowa i była bardziej doświadczoną opanowaną w tak trudnych chwilach.

Życie toczy się dalej – zagrożenia wojenne

Mimo tego zdarzenia, mama spała u siebie w domu a z nią mieszkał młodszy brat  męża Piotr.  5 a może 6 września Piotr wraz z kolegami Janem Kupis i Olkiem Deska wyruszyli za Wisłę by zaciągnąć się do wojska i bronić ojczyznę. Ona codziennie jednak chodziła do matki pomagać i pracować bo razem było raźniej. Pewnego dnia idąc usłyszała warkot samolotu. Szła ścieżką nad rzeką Praczką. Była niedaleko drogi prowadzącej do Opactwa, na której był solidny, drewniany most. Przyspieszyła kroku aby skryć się przed samolotem pod mostem. Zdążyła w ostatniej chwili. Gdy znalazła się pod mostem, zastała już tam kilku ludzi, którzy również się tam schronili. Gdy tylko się skryła, w bale mostu zaczęły uderzać pociski, to niemiecki pilot strzelał do cywilów. W tym czasie w Sieciechowie nie było polskiego wojska. Dotarła do matki szczęśliwie, grube bale mostu ochroniły ludzi i ją. Była bardzo roztrzęsiona i dłuższy czas nie mogła dojść do siebie. Myślała sobie: „Jak on mógł strzelać do cywilów i w dodatku do kobiet? Leciał bardzo nisko i widział na pewno mamę która próbowała się ukryć pod mostem. Samoloty Niemieckie latały po niebie bezkarnie. Polskich nie było widać.

Niemcy w Sieciechowie

9 września jak co dzień pomagała matce. Po obiedzie wyszła na ulicę. U Podsiadłowskiego Jana, który miał sklep ogólnospożywczy, na ganku było parę ludzi i pan Jan. Poszła do nich, siadła na ławeczce i przysłuchiwała się jak obecni komentują zdarzenia swych przeżyć ostatnich dni. Ktoś mówił, że Niemcy lada chwila mogą być w Sieciechowie. Nie trzeba było na nich długo czekać. Od strony Opactwa usłyszeli warkot motorów. Za chwilę, z zakrętu drogi wyłoniły się motocykle z przyczepami a na nich jechali żołnierze niemieccy. Ubrani byli w skórzane płaszcze, na głowach mieli hełmy, głęboko osadzone na głowach, a na oczach okulary. Kobiety i mama zerwały się z ławki wystraszone ich wyglądem, ale mocny męski głos Podsiadłowskiego ,,Siadać bo nas wystrzelają’’, posadził je z powrotem na ławkę. Siedziały wystraszone widokiem przejeżdżającej przed ich oczami kolumny wojsk zmotoryzowanych. Kolumna przez dłuższy czas wjeżdżała do Sieciechowa. Wojska Niemieckie wypełniły cały rynek sieciechowski i zajęły na kwaterę szkołę. Pojazdy wypełniły boisko szkolne i wszystkie większe podwórka.

Po ustaniu ruchu pojazdów wróciła do domu matki. Była zdruzgotana, ponieważ nigdy nie widziała tylu pojazdów i żołnierzy naraz, którzy byli tak dobrze wyposażeni w różne rodzaje broni. Oprócz motocykli było dużo samochodów,  samochodów pancernych a także czołgi. Widziała nasze wojska przed wojną, ponieważ nieraz przez Sieciechów jechało na ćwiczenia. Nasze wojsko jednak do ciągnięcia używało koni a żołnierze szli na piechotę. To był dla niej szok.
W dziewięć dni wróg zajął pół Polski. Myślała o swym Franku, gdzie on teraz się znajduje, czy żyje. Może jest ranny i potrzebuje pomocy lub dostał się do niewoli. Spała tego dnia u matki bała się spać sama w domu.

Klęska wrześniowa

Następnego dnia postanowiła udać się do domu, zobaczyć czy nie został ograbiony. Szła ulicą 11 Listopada. Gdy doszła do Domu Ludowego, zobaczyła wielu polskich żołnierzy siedzących na ziemi, byli pilnowani przez uzbrojonych Niemców. Widok ten zrobił na niej przygnębiające wrażenie. Szła dalej i łzy same cisnęły się jej do oczu, myślami była przy Franku. Czy i on znajduje się w podobnych tarapatach? Może jednak nie, dopuszczała tych myśli do siebie?

Niemieccy żołnierze zachowywali się butnie a względem żydów brutalnie. Po kilku dniach wojsko opuściło Sieciechów i wtedy mieszkańcy odetchnęli. Przez radio słyszeli, że Warszawa się broni a Francja i Anglia mają przyjść z pomocą. Może uda się jeszcze zwyciężyć Niemców? W ludziach była jeszcze nadzieja, że nie wszystko stracone. Piotr z kolegami powrócił za Wisły nie udało im się zaciągając do wojsk panował tam wielki  rozgardiasz.

Śmierć Franka?

Wkrótce ustały walki na Lubelszczyźnie i poddała się Warszawa, a nasi sprzymierzeńcy nie uderzyli na Niemcy. Nastał czas przygnębienia i rozpaczy. Ludzie myśleli o swych mężach i synach, którzy bronili ojczyzny. Polscy obrońcy ojczyzny po podaniu się Warszawy i wygaśnięciu walk w kraju, powracali do swych miejscowość. Przynosili hiobowe wieści: polska zniszczona,  opowiadali o kolegach zabitych podczas walk. Nikt nie pamięta, kto przyniósł wieść o śmierci Franciszka Siek. Podobno ktoś widział taki napis na krzyżu, na świeżej mogile. Mama się załamała. Oto jej ukochany Franek nie żyje. Ich plany życiowe, które tak sobie układały legły w gruzach. Przez wiele dni nie mogła w to uwierzyć. Cały czas myślała, że to nie prawda a on żyje, przecie obiecał jej gdy się żegnali, że wróci. Coś jej w duchu mówiło, że to nieprawda, ponieważ kilku Sieciechowian jeszcze nie powróciło miał nadzieję że wróci. Było dużo zaległej pracy w polu, więc pracowała ciężko by zabić złe myśli, które cały czas same przychodziły do głowy.  Miała jednak nadzieję, że Franek żyje jakiś wewnętrzny głos jej to mówił.

Franek żyje

8 czy 9 października kopały kartofle z matka i siostrą Stasią na Piaskach, gdy miały się zbierać  do domu na obiad, przybiegł do nich zdyszany Marian Grudzień i w ręku trzymał kawałek kartki, już z daleka krzyczał list od Franka. Mama nie mogła uwierzyć ale gdy wzięła kartkę do reki i z trudem ja odczytała przez łzy płynące ciurkiem poznała pismo męża, to jednak on żyje. Z treści wynikło że jest w niewoli w Zajezierzu na placu Ujeżdżalni 28 PAL, niech przyjedzie natychmiast. Niemcy planują wywieżdż jeńców do Niemiec. Pobiegła do domu, wzięła bieliznę, trochę do jedzenia i pożyczonym rowerem od Jana Podsiadłowskiego, jechała jak na skrzydłach do Zajezierza. Radość ogromna jej ukochany żyje, niewola to nic,  przecież z niewol i jej ojciec wrócił, będą znów razem będą mogli żyć planować swą przyszłość. Szybko dojechała do Fortu Bema w Opactwie. Tutaj dogoniła ją kolumna ciężarówek niemieckich z wojskiem na pakach. Jedna z ciężarówek jakby celowo mamę potrąciła. Mama koziołkując wpadła do rowu usłyszała tylko śmiech żołnierzy, kolumna pojechała dalej. Z trudem się podniosła, miała pozbijane kolana i poocierane ręce jednak kości był całe. Rower miał zgięty tylko błotnik, z trudem go odgięła i pojechała dalej. Do Zajezierza dotarła już bez przeszkód. Zostawiła rower u gospodarza. Ogarnęła się trochę i udała się pod Uierzdźalnię. Idąc w kierunku stacji kolejowej przechodziła około koszar 28 PAL, teraz zajętych przez Niemców. Za uwarzyła że drogo do Ujeżdżalni jest zamknięta,  a teren otoczony i pilnowany przez niemieckich żołnierzy. Stojących co kilka metrów. Wylękniona nie wiedziała gdzie się udać, podeszła w kierunku dworca kolejowego. Zauważyła stojący przy rampie pociąg, do którego Niemcy wpędzali polskich żołnierzy. Była zdumiona widząc te wagony zwykłe węglarki bez dachu, gdy żołnierze weszli do środka widać im było z tych wagonów czubki głów. Stojąc tak kilka minut obserwowała naszych żołnierzy którzy szli czwórkami w kierunku pociągu. Nagle z tej długiej kolumny oderwała się jakaś postać i zmierza w jej kierunku, z początku nie poznała swego Franka nigdy nie widziała go w mundurze. Serce jej ścisnęło się z radości, a zarazem z trwogi jak Niemcy zareagują. A Franek szedł do niej  sprężystym krokiem, jego zakurzona twarz cała się uśmiechała, nie zważał na wartowników. Przeszedł około nich nie zatrzymany. Oto 1,5 miesiąca jak na tej samej stacji żegnali się nie wiedząc czy się jeszcze spotkają. A oto widzi swego ukochanego który idzie do niej. Mama stała jak zahipnotyzowana był tuż tuż doszedł padli sobie w objęcia świat zewnętrzny nie istniał dla nich. Franek tulił ja mocno w ramionach, ona przytuliła się do tego ukochanego silnego mężczyzny. Tulili się do siebie łzy szczęścia płynęły im po policzkach wykorzystywali tę chwile dla siebie wiedząc że za chwilę zostaną rozdzieleni kochany Franek odjedzie wraz z kolegami w nieznane, kiedy się znów zobaczą. Ich chwile szczęścia przerwały po niemiecku wypowiedziane słowa. Ciesząc się sobą nie zauważyli pięciu Niemieckich oficerów którzy nadzorując załadunek do pociągu naszych żołnierz podeszli do nich. Jeden z nich zwrócił się z pytaniem. Kto to jest dla taty. Tata znał spory zasób słów niemieckich chodząc do szkoły uczył się niemieckiego. Odpowiedział jest to moja żona. Mieli obydwoje na palcach obrączki. Padło następne pytanie. Chyba nie daleko mieszka. Tata odparł blisko około pięć kilometrów. Grupa między sobą szybko wymienił kilka zdań i wszyscy się roześmiali. Franek niewiele z tego zrozumiał jedno słowo rozpoznał ,,Na chałz’’ Niemcy przestali się śmiać jeden z nich powiedział. Jesteś wolny możesz z żoną iść do domu. Mama nic z tego nie rozumiał stała i czekała pełna napięcia co stanie się za chwilę. Franek odpowiedział po niemiecku żołnierze będą strzelali. Usłyszał kategoryczna odpowiedz,, Nej i  kategoryczne jesteś wolny masz iść do domu. Powiedział swej kochanej Mani że każą mu iść do domu. Mama nie mogła uwierzyć jego słowom to wszystko stał się tak nagle, tak było to niespodziewane zaskakujące. Fala uczucia w jej sercu falowały jak jakaś fala, z uczucia załamania, radości w chwili czułego uścisku do strachu co za chwile nastąpi i te słowa wypowiedziane przez kochanego Frank mogą iść do domu. Wszyto to nastąpiło tak nagle Franek wziął Manię pod ramię podziękował oficerom ruszyli. Nie wiadomo dlaczego nie poszli w kierunku wsi Zajezierze, chyba Duch Święty nimi kierował. Tata nie mając dokumentów w mundurze mógł być aresztowany przez byle żołnierza niemieckiego których w okolicy koszar 28 PAL kręciło się wielu. Szli torami minęli stację na torach stało dwóch żołnierzy z bronią gotowa do strzału szli torami prosto na nich w kierunku Bąkowca, nie zatrzymali ich. Po ich minięciu Franek mówi nieswoim głosem do żony zaraz obydwoje zginiemy   strzelą nam w plecy. Widziałem to na własne oczy jak strzelali do naszych żołnierzy którzy wychodzili z kolumny marszowej by napić się wody. Szli spięci czekając na strzały a one nie padały. Nerwy napięte do granic wytrzymałość. Franek nie morze tego napięcia wytrzymać karze Mani uciekaj z nasypu koleinowego w prawo a on skacze na lewo. Mama z dusza na ramieniu z suwa się po stromiźnie nasypu kolejowego. Nikt nie strzela za nimi, ochłonąwszy powoli idzie do Zajezierza po rower, jest potwornie zmęczona przeżyciami ostatnich chwil. Bierze rower i jedzie do Sieciechowa, wiatr schładza ją i doprowadza do równowagi psychicznej cieszy się Franek jest wolny chce jej się śpiewać. W duszy śpiewa dziękczynne hymny do matki Boskiej i Jej syna Jezusa, rości wielka rozsadza jej pierś, dojeżdża do domu matki Antosi dzieli się radosna wiadomość z domownikami, jeszcze nie morze uwierzyć w to co nastąpiło. Tylko jej Franek jeden z tak wielu żołnierzy został zwolniony i to na oczach kolegów. Jak musieli mu zazdrościć koledzy na ich oczach został zwolniony do domu. Dziękuje za rower Janowi Podsiadłowskiego, gdyby nie rower nie zdałaby zobaczyć kochanego Franka. Byłby już załadowany do wagonu, by się nie widzieli. Opaczność Boża kierowała wszystkimi zdarzeniami dzisiejszego dnia. Wraca do swego domu opowiada Piotrowi wszystkie przeżycia dzisiejszego dnia. Czekaja w napięciu na przybycie Franka do domu, następuje to późna nocą. Są razem  nie mogą nacieszyć się sobą Mania opowiada mu jak to już go opłakała. Cieszą się sobą kochają się  jakby chcieli nadrobić stracony czas. Są naprawdę młodzi Mania ma dopiero 20 lat Franek 28 a tyle już przeżyli morze przyszłość będzie bardziej łaskawa. Są spragnieni siebie ciepła spokoju, po tych przeżyciach z ich tej namiętnego kochania za dziewięć miesięcy przyjdzie oczekiwane dziecko córka dadzą jej na imię Zosia maleństwo jest piękne ma włosy koloru perłowego lnu. Uprzedziłem trochę fakty.  

Zaprzysiężenie Franka

Pod koniec listopada wieczorem odwiedził ich kuzyn Deska Stanisław, chwilę pogawędził i na odchodnym poprosił by Franek wyszedł z nim z domu. Po około pół godzinie Franek wrócił, Mania pyta o czym rozmawialiście tak długo. Chciał ją zbyć mówiąc to takie tam męskie sprawy. Mania nie dała się zbyć znów pyta ale tata nie puścił pary z ust. W nocy w łóżku znów pytała po co on cię wyciągnął na dwór. Kobieta w łózko od mężczyzny morze wydobyć wszystko choć by była to największa tajemnica. Tata w końcu po wielu naleganiach powiedział. Stacho zaprzysiągł mnie do organizacji zbrojnej do walki z okupantem o nazwie Służba Zwycięstwu Polsce. No i się mu dostało. O ty duraku do czegoś wstąpił jak będziesz walczył o ojczyznę ty nawet karabinu nie masz, a Niemcy widziałeś jakie są potężne. Pobiły naszą cała armie w miesiąc,  wam się marzy jakaś walka jak Don Kiszotowi z wiatrakami. Przeżywała sprawę bardzo mocno przez kilka dni bała się o swego Franka.

Pod okupacją kontyngenty

Ale życie nie zna próżni obowiązki codziennego dnia praca w domu i w zagrodzie i dbanie o siebie zabierały jej wiele czasy. Postawili budynek drewniany który miał służy jako stajnia, obora i chlewik.  Powiększyli swój przychówek kupując parę świnek. Przyszło lato a z nim czas rozwiązania, rodzina się powiększyły potrzeby były większe. Niemcy uruchomili wiele inwestycji przygotowując się do wojny z Sowietami, brukarze mieli pracę. Wprowadzili kontyngenty ( obowiązkowe dostawy zburz, ziemniaków, mięsa i mleka zależne od hektara) świniom, krową na uszy założono kolczyki by kontrolować obrót tych zwierząt które miały być odstawione okupantowi za nędzna zapłatę większości w postaci wódki, by rozpić Polaków. Niemcy robili niespodziewane kontrole kolczykowanych zwierząt. Taka kontrola niespodziana wtargnę 4 lutego 1943 r. do naszego gospodarstwa. Stwierdziła złamanie kulczyka u świni, a świnia kolczykowana nie odpowiadała wadze tej której nakładano kulczyk była za mała. Aresztowanie Franka

 Po Franciszka Siek przyjechała 20 lutego i zaaresztowała żandarmeria posądzając go o sabotaż względem Niemiec. Zabrano go do więzienia do Radomia. I znów dla Mani nastąpiły ciężkie czasy strach że utraci ukochanego Franka. Aresztowanie wyzwoliło w niej niesamowite siły i odwagę młoda kobieta podjęła walkę o męża. Gdzie ona się nie starała dostać by pomoc swemu ukochanemu do policji granatowej której był komendantem na naszym terenie poznaniak Jagiełko. Do żandarmerii w Radomiu, dwóch niemieckich żandarmów poleciło się pomoc w tej sprawie mówiąc że znają wpływowych ludzi. Mania jeździła  często do nich zawożąc im jako podarki ryby i osełki masła lub gęś, zawsze mili i radośni przyjmowali sowite podarunki. Jak się później okazało okłamywali mamę nic w sprawie taty nie zrobili, byli po prostu oszustami.  Za każdym razem mama odwiedzała więzienie z paczka żywnościowa dla męża, ale nigdy nie dostała widzenia. Przekazywała krótkie listy podtrzymując Franka na duchu z informacja że robi wszystko by mu pomóc. Od Franka też dostała krótkie listy napisane tak by ich cenzura nie odrzuciła czuję się dobrze jest mi dobrze. Jeden taki lis z rysunkiem i wierszykiem wysłany na imieniny Zosi, zachował się do dzisiaj. Franek siedział w więzieniu do sprawy która odbyła się w  3 listopada 1944 r. wtedy po raz pierwszy po dziewięciu miesiącach Mania ujrzała swego kochanego Franka. Wyglądał mizernie bardzo wychudzony ale trzymał się prosto z głowa podniesioną do góry. Rozprawa była prowadzona przez sędziów Niemieckich i w tym języku Mania nic z tego nie rozumiała. Dopiero później po sprawie Franek powiedział że wszystkie okoliczności obciążały go w tej sprawie. Wywołano na światka Komendanta policji ale świadek się nie pojawiał. Powstała taka krótka przerwa sędziowie już mieli wychodzić z sali. Nagle z rozmachem otwarły się drzwi do sali i szybkim energicznym krokiem wszedł na salę Komendant Jagiełko w płaszczu nieprzemakalnym długim do ziemi ociekający wodą deszczową. Podszedł do barierki wzniósł rękę w pozdrowieniu hitlerowskim i płyną niemczyzna zaczął szybko mówić. Mowa jego była kilka razy przerywana przez sędziów zadawali pytania na które płynnie odpowiadał. Po jego zeznaniu sąd udał się na naradę, po krótkiej naradzie został ogłoszony wyrok Franek Siek niewinny, od jutra wolny. Mania dowiedziała się o tej dla niej radosnej wiadomości od Jagiełki gdy wyszła na korytarz.

Franek wolny i znów problem z Niemcami

Złamanie kulczyka wziął on na siebie zeznając przed sadem Komendant policji Jagiełko. Franek wyprowadzany z sali uśmiechnął się do niej radośnie, on zrozumiał to z wyroku jaki został odczytany przez sędziego. Co Mania przeżyła  przez te dziewięć miesięcy trudno sobie wyobrazić nigdy ją o to nie pytałem ona nigdy się z tym nie otworzyła morze kiedyś Frankowi. A co przeżyła jej matka Antosia i ile ich to kosztowało pieniędzy a w tym czasie o pieniądze było bardzo trudno. Można się domyślać i podziwiać że taką mieliśmy niezwykła mamę. Po kilku dniach tata wrócił do domu potwornie chudy zarośnięty i obdarty w więzieniu nie dawali ubrań więźniowie używali swe w jakich przywieziono ich do więzienia. Upłynęło kilka dni wybrał się na targ do Garbatki by kupić jakieś ubranie robocze te nie nadawało się do chodzenia. Wybrał się do stacji Bąkowiec kupił bilet i czekał na pociąg, który za chwile wtoczył się na stację. Gdy pociąg się zatrzymał z któregoś wagonu wysiadło dwóch banszuców ( policja kolejowa). Tata gdy ich zobaczył zrobił jak by pół kroku w tył zawahał się czy wsiadać do pociągu, miał psychiczny uraz do Niemców. Ale wsiadł do wagonu. Banszuce zauważyli te zawahanie taty i jak pociąg ruszył wsiedli do tego samego wagonu do którego i wsiadł tata. Wagon był wypełniony ludźmi skierowali się od razu do niego krzycząc bandyta. Nie sprawdzając wcale dokumentów, tylko od razy przegonili ludzi z jednej strony wagonu na druga a tatę postawili pod pustą ścianą wagonu. Muszę tutaj opisać jak wyglądały wtedy wagony tak zwane breki. Był to wagon który miał pośrodku toaletę po obydwu jej stronach były duże pomieszczenia, ławek było bardzo mało w kilku miejscach pod ścianami resztę wagonu to wolna przestrzeń, można było urządzać tańce, większość ludzi stało. Gdy tata stanął pod ściana wagonu jeden z banszuców zdjął karabin z ramienia zarepetował  podniósł do ramienia.  W wagonie zapanował przejmująca cisza tata zrobił się blady jak ściana. I wtedy rozległ się bardzo głośny krzyk chłopca który krzyknął. ,, To jest Mój wujek’’. Przez dłuższa chwilę panowała straszna cisza Niemiec stał bez ruch jak skamieniały. Po czym powoli opuścił karabin zabezpieczył i zawiesił go na ramieniu. Pociąg dojeżdżał do stacji Garbatka. Banszuce skuli tatę kajdankami wyprowadzili z wagonu i poszli z nim do wagonu pocztowego. Około godziny 14 ludzie powracający z targu powiadomi mamę o aresztowaniu męża. Tym odważnym chłopcem był Olek Pólka syn taty brata Olka Półki jechał do szkoły do Radomia. Tego dnia była już późna pora by się udać znów ratować Franka. Na drugi dzień z Witkowskim Tomaszem który znał niemiecki pojechali go szukać. W tym dni poszukiwania się nie powiodły odwiedziły żandarmerie, banszuców, policje granatową, nikt o takim człowieku nic nie wiedział. Pojechali następnego dnia byli na gestapo i  w jakiś urzędach zrezygnowany jeszcze wstąpili na komendę banszuców gdy tłumaczyli o co im chodzi jeden z banszuców a było ich kilku powiedział on z kolegą dwa dni temu przywieźli podejrzanego i zamknęli w jakiej ziemiance przy torach kolejowych. Zgadzało się siedział tam samotnie Franek. Pokazali banszucom że to żaden bandyta nic nikomu nie mógł zrobić bo wyszedł dopiero z więzieni mama miała dokument, na tę okoliczność.

Wolny znów z rodziną

Mania uściskała swego Franka i jadąc do domu mówiła mu. Ja cie już nigdzie samego nie puszczę mam dosyć zmartwień i kłopotów i łez wylanych za tobą. Po tak intensywnych przejściach obydwoje starali dojść do siebie. Opieka nad małą córka i praca u siebie i Antosi wypełniały w pełni czas dzienny i tygodniowy. Co Niedzielę uczęszczali w mszy Św. Mama była kobietą kościelna lubiła uczestniczyć we wszystkich nabożeństwach i uroczystościach kościelnych. Dziękowali Bogu że wyprowadził męża z tak niebezpiecznej sytuacyj. Antosia wydaje drugą córkę za maż. Stasia zakochała się w młodym przystojnym Kaziku Niedzielskim z wzajemnością, Ślub i wesele organizują w karnawale 1944 r pracując wspólnie pomogli Antosi w tej pięknej uroczystości. Nie było łatwo okupant kontyngentami niszczył chłopa trudno było związać koniec z końcem. Ale miłość nie czeka na dogodna chwilę i lepsze czasy, lata i życie biegło do przody nie oglądając się na warunki i okoliczności. Tak względnie spokojnie jeśli można warunki okupacyjne nazwać spokojnymi przeżywali nasze rodziny. Sieciechów miał szczęście wokoło trwały egzekucje, obławy wywożono ludzi do obozów lub do pracy w Niemczech. Tutaj panował względny spokój, nie licząc zabrania żydów z getta w Sieciechowie do getta kozienickiego.

Oznaki zbliżającego się frontu i Niemcy w Sieciechowie

W lipcu czuć było zbliżający się frond ciągnęły szosa Dęblin – Kozienice przez Wolę Klasztorną, Bąkowiec nieprzerwane kolumny samochodów i zaprzęgów konnych. To koloniści Niemieccy i ich administracja z terenów wschodnich uciekała przed Sowietami. Za nimi nadciągały wojska rożnych formacji. W Sieciechowie rozlokował się batalion Wermachtu. Za stodołami Niemcy ustawili baterię artylerii. W naszym domu w pokoju zamieszkało 3 żołnierzy, byli to już ludzie w podeszłym wieku każdy miał rodzinę, nie byli to ci butni żołnierze z 1939 r. Zachowywali się przyzwoicie do dzieci byli mili. Kuchnia wojskowa która jechała przez cały Sieciechów rozwożąc posiłki żołnierzom częstowało zupą  dzieci.

Łapanki i codzienna praca w polu

Ale dla dorosłych nastały dni grozy. Zaraz po zakwaterowaniu się batalionu zaczęto  robić łapanki na młodych mężczyzn. Potrzebni był im ludzie do kopania okopów i schronów wzdłuż Wisły. Mężczyźni starali się ukrywać potrzebni byli do ciężkich prac polowych zaczynały się żniwa. Zboża wtedy koszono kosami lub powalone żęto sierpem. Młode kobiety potrzebne były Niemcom do prac w kuchni i przy pracach polowych na rzecz wojska. W jednej z takich łapanek został zabrany Franek. Był  w takim niedużym obozie we wsi Łoje było ich tam wielu. Cały dzień pracują wzdłuż wału wiślanego kopią okopy i schrony. W nocy zamykano ich w tym obozie i pilnowano pod strażą.  Wszyscy zatrzymani starali się uciec, ale nie było to łatwe. Tacie udało się to po dwóch tygodniach. Ukrywał się jak wielu ludzi w Lesie Biele w nocy przychodził do stodoły tak umówili się z Manią będzie mu przynosiła jedzenie. Któregoś dnia położył się w stodole na sianie i zasnął. W tym czasie jeden z Niemców który u nas mieszkali pełnił nocna wartę. Przyszedł do domu i zwrócił się do mamy. Mania u ciebie w stodole ktoś chrapie. Czy to nie twój maż  morze partyzan Mania ty zobacz kto to?. Mama poszła i zobaczyła swego męża zmęczonego i smacznie chrapiącego. Uspokoiła Niemca że to jej mąż. Niemiec powiedział że to niebezpiecznie tak się ukrywać. On zrobi w drwalce skrytkę w której maż ma się ukrywać. Jak powiedział tak zrobił miał tata teraz bezpieczną kryjówkę.

Nowe zagrożenie

Kilka dni upłynęło spokojnie, po których za Wisły zaczęła co dziennie strzelać artyleria.  Pociski na szczęście padały obok zabudowań Sieciechowa. Ludzie na podwórkach w stodołach pokopali schrony by chować się w czasie ostrzału. 4 lipca 1944 r, rankiem od pierwszych salw zginęło w Sieciechowie 7 osób troje w Rynku i czworo przy Wygonie. W tym czasie ludzie żyli jak na loterii kto będzie następnym w dniu jutrzejszym. W jednej z obław został zastrzelony ukrywając się w kupce zboża Julian Niedzielski. W Warszawie wybuchło powstanie przeciwko znienawidzonemu wrogowi. Sieciechowscy żołnierze Armii Krajowej czekali na sygnał do powstania żyli w ciągłym napięciu. Mieszkańcy musieli iść jak co dzień do swych obowiązków obrządzić konie krowy świnie drób zaczęły się żniwa. Nie zwożono zboża do stodół bano się by zbiory nie splunęły od pocisków artyleryjskich. Strach towarzyszył im na każdym kroku. Co przeżywała Mania jak Franek był na okopach jak się ukrywał. Mieszkała pod jednym dachem z córka Zosia i trzema mężczyznami, całe szczęście że zachowywali się przyzwoicie.

Zbiórka Plutonu Sieciechowskiego

Do placówki Nr. 7 AK Sieciechów rozkaz pomocy powstaniu Warszawskiemu dotarł 19. sierpnia. Łącznicy mieli zadanie odszukać i powiadomić wyznaczonych żołnierz, na  zbiórkę w Karierze na polach sieciechowskich zwanych Wzgórze. Zbiórka nie wypaliła stawiło się około połowy Plutonu, powód trudno odnaleźć wyznaczonych ludzi wszędzie są Niemcy. Drugi termin zbiorki wyznaczono na 22 sierpień. Wyznaczono nowe miejsce Nowa Górka. Miejsce bezpieczniejsze w pobliżu las Biele. Łącznik do Franka i Piotra Siek dotarł w drugim terminie. Mania dowiedziawszy się ze Franek znów idzie w nieznane bardzo to przeżywała, ale oni szli na pomoc Warszawie. A tamto pokolenie wychowane na haśle Bóg Honor Ojczyzna, wiedziało że dla Ojczyzny należy poświęcić wszyto. Wiszorem z ciotką Staśką Kalbarczyk idą na Nową Górkę zanieść mężom prowiant na trzy dni i bieliznę. Gdy docierając o zmroku na miejsce są przerażone wśród krzaków kręci się dużo naszych chłopaków z bronią przez ramie w furażerkach opaskami biało czerwonym na rękawie. Jest ich 31 osób w tym trzy kobiety. Zegnają się czule z swymi mężami i pospiesznie wrastając do domów. Idąc drogą martwią się o swych mężów. Tyle wojska Niemieckiego wokoło a ich garstka i gdzie ich los poniesie, czy wrócą bezpiecznie do domów. Martwiły się dwa dni trzeciego mężowie wrzucili do domów nie wszyscy. Gdy pluton sieciechowski dotarł nocą do Leśniczówki Mireń. Zastał ich tam nowy rozkaz idą walczyć z Niemcami w Góry Świętokrzyskie. Rozkaz dowódczy Franciszka Rechowicz nakazuje 16 ludziom powrót do Sieciechowa mogą przydać się mieszkańcom. 25 ludzi plutonu Sieciechowskiego  idzie w składzie Batalionu Kozienickiego w Góry Świętokrzyskie.  Franek ukrywając się przebywa z Manią do wysiedlenia całego Sieciechowa 03.09. 1944 r.

                                                            Opracował   Stefan Siek


Podziel się